Z historią pod rękę

Najpierw pokonali na rowerach ponad 1300 km, żeby wesprzeć chorą Weronikę Gruszkę – córkę ich kolegi, a teraz chcą wydać album poświęcony dziejom śląskiej policji. Historie mają już zebrane, teraz szukają starych zdjęć.

– Pomysł zrodził się w 2013 roku. U nas w komisariacie w Strumieniu przesłuchiwałem świadka zdarzenia, który powiedział mi, że w budynku, w którym jesteśmy, on kiedyś mieszkał, a w miejscu, gdzie stoi moje biurko, było jego łóżko – opowiada sierż. sztab. Grzegorz Waleczek.

Okazało się, że w gmachu komisariatu przy ul. Londzina 47 mieściła się siedziba Państwowej Lecznicy dla Zwierząt – na parterze znajdowały się gabinety, a na piętrze mieszkały rodziny weterynarzy. Przesłuchiwany świadek pokazał policjantowi, który pokój był rodziców, który siostry i gdzie przyjmowali lekarze.

– To była pierwsza historia. Rok później dowiedziałem się, że nasza policja w 1992 roku dostała w prezencie od władz austriackiego miasteczka zachodni samochód policyjny volkswagen golf – mówi sierż. sztab. Grzegorz Waleczek. – Dotarłem do starej gazety, znalazłem archiwalne zdjęcia i rok temu razem z kolegą st. sierż. Michałem Mazurkiem postanowiliśmy, że coś z tym zrobimy. Byliśmy przekonani, że takich historycznych ciekawostek jest więcej.

Nie pomylili się. Podczas charytatywnej sztafety rowerowej, odwiedzając wszystkie jednostki garnizonu śląskiego, zbierali materiał na książkę. Chcą wydać kronikę śląskiej policji, ale potrzebują pomocy mieszkańców Śląska.

– Stare zdjęcia rozmaitych budynków, instytucji zazwyczaj znajdują się w rodzinnych albumach, prywatnych archiwach. Stąd nasza prośba: jeśli ktokolwiek ma dawne fotografie dotyczące śląskiego garnizonu policji i chciałby się nimi podzielić, współtworząc tym samym kronikę dla kolejnych pokoleń, może wysłać zdjęcia w zeskanowanej formie pod adres wyprawarowerowa997@gmail.com – mówi sierż. sztab. Grzegorz Waleczek.

A jak było z tym golfem? Zanim radiowóz trafił na polskie drogi, trzeba było po niego pojechać. Do miasteczka Amstetten pod Wiedniem udali się wójt i przewodniczący Rady Gminy Chybie. W tamtą stronę obyło się bez przygód. Za to w drodze powrotnej tuż przed czeską granicą zostali zatrzymani przez austriacką policję. Mieli co prawda wszystkie dokumenty, ale problem był w tym, że samochód nie był przemalowany, miał austriackie oznakowania policyjne, a za kierownicą siedział polski wójt. W najbliższym miasteczku na posterunku policji zostali jeszcze raz sprawdzeni, nie obyło się bez telefonów do Amstetten i gdy okazało się, że wszystko się zgadza, mogli jechać dalej. Przejście graniczne po stronie austriackiej przekroczyli bez problemu, a w Czechach puścili ich dopiero, gdy zakleili austriacki napis Polizei. W Polsce radiowóz trafił do Posterunku Policji w Chybiu, w którym pracowało tylko dwóch policjantów. Dyżury pełnili w poniedziałki, środy i piątki od 10.00 do 12.00. W 1992 roku w lokalnym dwutygodniku napisano: „Szary dzień chybskiej policji nabrał nieco koloru. Nie trzeba już pieszo udawać się na interwencję i – co nie daj Bóg – nie zdążyć…”.

ANNA KRAWCZYŃSKA
zdj. z archiwum Edwarda Dudkowiaka