Krzysztof Janik, były szef MSWiA w rządzie Leszka Millera, został oskarżony o przyjęcie 13 łapówek o wartości 140 tys. zł. Razem z politykiem na ławie oskarżonych zasiądą byli szefowie Izby Skarbowej w Katowicach.
– Proces rozpocznie się 25 października, sąd wyznaczył też już terminy kilku kolejnych rozpraw – mówi sędzia Jacek Krawczyk, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Katowicach.
Oprócz Krzysztofa Janika, byłego szefa MSWiA w rządzie Leszka Millera, na ławie oskarżonych zasiądą też: Wiesław C., wiceminister finansów w tym gabinecie, Henryk S., były szef Izby Skarbowej w Katowicach, jego zastępczyni Elżbieta K., a także Antoni G., współwłaściciel górniczej firmy Emes-Mining Service z Katowic.
Górniczej spółce umorzono zaległe podatki
Według Prokuratury Regionalnej w Katowicach Janik w latach 2004-2005 wziął 13 łapówek na łączną kwotę 140 tysięcy. W zamian miał pośredniczyć w kontaktach szefów Emes z przedstawicielami służb skarbowych, które potem umorzyły górniczej spółce zaległe podatki. Wiesław C. „za przychylność” miał dostać 240 tys. zł, a Elżbieta K. 10 tys. zł. Tylko Henryk Ś. odpowie za przekroczenie uprawnień. Żaden z oskarżonych nie przyznał się do winy.
(Krzysztof Janik (wyraził zgodę na używanie pełnego nazwiska – przy. red.) w rozmowie z PAP podkreślił, że nie brał żadnych pieniędzy, a stawiane mu zarzuty są oparte wyłącznie na zeznaniach jednego świadka).
Owym świadkiem jest Andrzej B., drugi ze współwłaścicieli Emes-Mining Service. Kiedy pokłócił się ze wspólnikiem, poszedł do ABW i opowiedział, że większość kontraktów górnicza firma zdobywała, korumpując prezesów spółek węglowych oraz dyrektorów kopalń. Andrzeja B. opowiedział też śledczym, że firma miała poważne problemy, bo kontrolerzy skarbowi wykryli nieprawidłowości dotyczące zawierania fikcyjnych umów m.in. na usługi remontowe na kopalniach. Dodatkowo spółka miała milionowe zaległości podatkowe.
Pieniądze na łapówki pochodziły z fikcyjnych umów-zleceń.
Współwłaściciel górniczej spółki opowiedział w ABW, że kiedy krajem rządziło SLD, jego wspólnik Antoni G. zaczął jeździć do stolicy.
„Mówił, że do Warszawy nie jeździ się z pustymi rękami (…) Kiedy kontrole zaczęły się nasilać, G. przywiózł informację, że mamy szansę się uratować poprzez skorzystanie z uchwały o restrukturyzacji z 1997 r., chodziło o ustawę nazywaną ustawą Kołodki, to była forma abolicji podatkowej udzielanej firmom ze względu na aspekt społeczny, np. duże zatrudnienie. Antoni powiedział mi, że sprawa będzie załatwiona i jego wyjazdy wiązały się z kosztami” – zeznał B.
Przyznał śledczym, że dał wspólnikowi najpierw 100, a potem 250 tys. zł, a pieniądze na łapówki pochodziły z fikcyjnych umów-zleceń.
W zamian za zeznania współwłaściciel firmy jest bezkarny
B. twierdził, że jedną z osób, które korumpowali, był Janik. Do pierwszego spotkania z politykiem miało dojść w siedzibie partii na ulicy Rozbrat.
„Na tym spotkaniu zostało Janikowi wręczone 10 tys. zł. Pieniądze te wręczył Antoni G. w kopercie. Wówczas te pieniądze przygotował G., ale później bywało tak, że mówił: Andrzej, przygotuj paczkę dla KaJota. Określenie KaJot oznaczało Krzysztof Janik i pochodziło od skrótu jego imienia i nazwiska. Wiedziałem, że Janik to mocna osoba, to znaczy, że miał mocną pozycję, już wtedy był szefem MSWiA. (…)Odnosiłem wrażenie, że Janik był już wprowadzony w problem firmy przez G. i wyczuwałem życzliwość potraktowania naszych kłopotów – zeznał Andrzej B.
Rozmowa była prowadzona przy użyciu skrótów myślowych, wszyscy wiedzieli, o co chodzi, a chodziło o załatwienie sprawy, to znaczy usunięcie problemów firmy Emes związanych z kontrolą i jej dalszym funkcjonowaniem, w szczególności chodziło o załatwienie restrukturyzacji firmy i nawiązanie kontaktów z odpowiednimi osobami” – zeznał Andrzej B.
Twierdził, że w 2004 r. ze wspólnikiem regularnie odwiedzali Janika. „Jechaliśmy do jego biura znajdującego się przy ul. Rozbrat, zdarzały się też spotkania w innych miejscowościach, wówczas, gdy nie miał on możliwości odbyć spotkania w Warszawie” – twierdził Andrzej B.
W zamian za te zeznania B. skorzystał z klauzuli bezkarności i w procesie korupcyjnym będzie tylko świadkiem. – Ten człowiek jest jednak niewiarygodny, a jego zeznania nieprawdziwe – powiedział nam mecenas Piotr Przedpełski, obrońca Antoniego G., drugiego z właścicieli Emes.