Historia śląskiego policjanta pozbawionego emerytury

Historię mł. insp. mgr Krzysztofa Kwiatkowskiego pozbawionego emerytury policyjnej opisuje w M. Pietraszewski w GW w artykule zatytułowanym: Krzysztof Kwiatkowski. Policjant dobry dla papieża, ale nie dla PiS-u”

Kierował zabezpieczeniem wizyty Ojca Świętego w Sosnowcu, nadzorował największe imprezy na Stadionie Śląskim, a także dowodził polskimi spottersami podczas Euro 2008. Teraz rząd PiS pozbawił go policyjnej emerytury. Powód? W latach 80. przez osiem miesięcy pilnował konsulatu Czechosłowacji w Katowicach.
„Zwracam się do Pana Rzecznika Praw Obywatelskich o podjęcie wszechstronnych i koniecznych działań w obronie moich praw i wolności (…). W wyniku represyjnej ustawy zostałem, jak już się to określa w wielu środowiskach, »wyjęty spod prawa” i pozbawiony w Wolnej Polsce nabytych praw emerytalnych” – to fragment listu skierowanego kilka dni temu do doktora Adama Bodnara, rzecznika praw obywatelskich. Jego autorem jest młodszy inspektor Krzysztof Kwiatkowski, były szef Komendy Miejskiej w Będzinie.

W policji przepracował 22 lata. Został objęty zapisami ustawy dezubekizacyjnej, którą przeforsował rząd PiS. Obniża ona emerytury i renty byłych funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa PRL-u. – Przywracamy poczucie elementarnej sprawiedliwości społecznej – wyjaśniał Jarosław Zieliński, wiceszef MSWiA.

Czym zawinił Krzysztof Kwiatkowski? Przez osiem miesięcy służył w jednostce ochraniającej w Katowicach konsulat Czechosłowacji oraz przedstawicielstwo handlowe Związku Radzieckiego.

    – W przeciwieństwie do niektórych polityków PiS nigdy nie byłem członkiem PZPR, nikomu krzywdy nie zrobiłem i spokojnie spoglądam rano w lustro – podkreśla

Na bakier z moralnością socjalistyczną

Kwiatkowski milicyjny mundur założył w 1982 roku. Skierowano go do ZOMO, gdzie odbywał zastępczą służbę wojskową. Na dwa lata skoszarowano go w jednostce w katowickich Piotrowicach. Najpierw pracował w izbie chorych, potem zgłosił się na kurs przewodników psów.
– Miałem pierwszego w województwie psa szkolonego do wykrywania narkotyków. Jakoś specjalnie go jednak nie eksploatowano, bo wtedy problem ze środkami odurzającymi był jeszcze niewielki. Czasami musieliśmy jechać na lotnisko, żeby pies sprawdził przesyłki cargo – wspomina Kwiatkowski.
Milicjantem był niesubordynowanym. Kiedy żona zadzwoniła do jednostki, że odeszły jej wody i rodzi, dowódca powiedział mu, że nie dostanie przepustki. – Niech żona zamówi sobie taksówkę – poradził przełożony.
Kwiatkowski przeskoczył więc płot, wsiadł w „malucha” i zawiózł żonę do szpitala. Wrócił po narodzinach syna i dostał 14-dniowy ZOMZ, czyli zakaz opuszczania miejsca zakwaterowania.
– Dowódca zapowiedział mi wtedy, że po zakończeniu zastępczej służby wojskowej zrobi wszystko, aby nie przyjęto mnie do żadnej jednostki milicji w regionie – wspomina oficer
Służbę w ZOMO skończył latem 1984 roku. Opina, jaką mu wystawiono, była niczym wilczy bilet.

„W służbie osiągał słabe wyniki. We współżyciu koleżeńskim przejawiał skłonności do wywoływania negatywnych nastrojów i opinii. W pracach społecznych nie brał udziału. Przejawiał w tym negatywny stosunek – dyskutował nawet nad celowością składek w Towarzystwie Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. W stosunku do przełożonych był nietaktowny i nierozważny. Często korzystał ze zwolnień lekarskich, niejednokrotnie niczym nieuzasadnionych. W służbie mało zaangażowany, stąd słaba jego efektywność. Prowadził się bez uwag. Biorąc pod uwagę dotychczasowy przebieg jego służby, w przyszłości wymaga on dużego uświadomienia po linii etyki moralności socjalistycznej, dużo kontroli i nadzoru ze strony przełożonych i kolektywów milicyjnych” – napisali przełożeni.

Kwiatkowski zapoznał się z opinią, po czym na dole naskrobał krótkie buntownicze: „Nie zgadzam się z nią”.
Żaden z roboczych wydziałów MO nie chciał przyjąć Kwiatkowskiego do pracy. – Jesteś pan niepewny – mówili mu kadrowcy.
W końcu dostał etat w wydziale transportu Komendy Wojewódzkiej w Katowicach. Przez dwa lata był kierowcą i woził milicjantów po Śląsku i Zagłębiu.
Po skargach mieszkających na Śląsku dyplomatów bratnich krajów socjalistycznych w milicji utworzono jednostkę, która miała zająć się ochroną konsulatu Czechosłowacji oraz przedstawicielstw handlowych Związku Radzieckiego, NRD i Węgier. Pod koniec 1987 roku Kwiatkowski został jej dowódcą.
– W pełnym umundurowaniu pilnowaliśmy, aby nikt nie blokował miejsc parkingowych oraz wjazdu do tych placówek – wspomina.
Po kilku tygodniach pracy dowiedział się, że jednostkę ochronną włączono w struktury Służby Bezpieczeństwa. Kwiatkowski przepracował tam tylko osiem miesięcy. – Kiedy żaliłem się przełożonym, że formacja ma za mało ludzi, esbecy powiedzieli mi, że nigdy nie mieli u siebie mundurowych, więc muszę radzić sobie sam – wspomina.
W końcu napisał raport o odejściu ze służby. Ze znajdujących się w IPN dokumentów dotyczących Kwiatkowskiego wynika, że zwolniono go latem 1988 roku. Kadrowcy SB napisali, że odchodzi ze służby w… Milicji Obywatelskiej. To by oznaczało, że nigdy nawet nie był na etacie SB.
Ojciec Święty za pancerną szybą
Po zdjęciu munduru Kwiatkowski pracował m.in. jako taksówkarz. Kiedy w 1989 roku „Solidarność” wygrała wybory, a rząd utworzył Tadeusz Mazowiecki, zaczął się zastanawiać nad powrotem do świeżo tworzonej policji, która po weryfikacji miała poważne problemy kadrowe.

– Mundur założyłem w 1990 roku i nie zdjąłem go przez 22 lata – podkreśla dziś Kwiatkowski.
Przez całą karierę służył w prewencji. Najpierw jako dowódca plutonu, potem specjalista w Komendzie Wojewódzkiej w Katowicach. W 1998 roku awansował na stanowisko naczelnika wydziału prewencji w Komendzie Miejskiej Policji w Sosnowcu. I prawie od razu stanął przed największym wyzwaniem w całej karierze. Rząd ogłosił, że do Polski z pielgrzymką przyjeżdża Ojciec Święty Jan Paweł II. Sosnowiec stał się jednym z punktów na mapie podróży.
Służby specjalne oraz BOR prześwietliły przeszłość Kwiatkowskiego i uznały, że ma on kwalifikacje do kierowania zabezpieczeniem sosnowieckiej wizyty Ojca Świętego. Operacji nadano kryptonim „Celebra”.
– To było nie lada wyzwanie, bo w innych miastach Polski Jan Paweł II spotykał się z wiernymi na otwartej przestrzeni. A w Sosnowcu wskazano plac otoczony wieżowcami. Jeśli chodzi o kwestie bezpieczeństwa, to był prawdziwy koszmar – wspomina Kwiatkowski
Przez kilka miesięcy praktycznie nie wychodził z komendy. Dopinał szczegóły z BOR-em, służbami specjalnymi, strażą pożarną, pogotowiem i przedstawicielami Kościoła. Jego ludzie sprawdzili kilka tysięcy okolicznych mieszkań. W dniu wizyty Ojca Świętego na dachu każdego budynku ustawiono obserwatorów oraz strzelców wyborowych. A ołtarz był osłonięty parawanem wykonanym z kuloodpornego szkła. Zgromadziło się przed nim 400 tysięcy wiernych.