„Solidarności” przestała się układać współpraca z rządem. Po wakacjach niewykluczony protest związkowców na ulicach.

„Dla dobra ludzi trzeba współpracować z każdym, ale jeżeli ta współpraca się nie układa, to trzeba pokazać pazury” – mówi Dominik Kolorz w obszernym wywiadzie dla ONETU zatytułownym: „Solidarność po wakacjach wyjdzie na ulice? Kolorz: niewykluczone, że czeka nas pranie flag…

Jesteśmy zupełnie inni niż politycy, którzy za swoje racje są gotowi sponiewierać drugiego człowieka – mówi Dominik Kolorz, wybrany właśnie na trzecią kadencję szefa śląsko–dąbrowskiej Solidarności. Zapewnia, że związkowcy czuwają i władzy patrzą na ręce. A władza, choć związkowcom generalnie po drodze z rządem PiS, „w wielu segmentach swojej działalności zatraciła poczucie rzeczywistości”. Dlatego Kolorz zapowiada: Nie jest wykluczone, że po wakacjach czeka nas pranie flag.

Dominik Kolorz został ponownie wybrany na szefa Regionu Śląsko-Dąbrowskiego NSZZ Solidarność, najliczniejszej regionalnej struktury związku
W rozmowie z Onetem Kolorz mówi o wyzwaniach, jakie stoją przed „S” i recenzuje współpracę z obecną i poprzednią ekipą rządzącą w Polsce
„Dla dobra ludzi trzeba współpracować z każdym, ale jeżeli ta współpraca się nie układa, to trzeba pokazać pazury” – mówi

Dawno Solidarności nie było na ulicach.

To prawda. Blisko od trzech lat, ale trzeba zauważyć, że w tym czasie zmieniła się nieco sytuacja. Kilka kluczowych postulatów Solidarności przez obecną ekipę rządzącą zostało spełnionych. Przede wszystkim kwestia wieku emerytalnego, umów śmieciowych czy płacy minimalnej. Ale to nie oznacza, że wszystko gra i buczy.

I dlatego podczas ostatniej Komisji Krajowej pojawiły się głosy, że Solidarność powinna o sobie przypomnieć?

To nie jest żadna tajemnica, że dobrze się nam współpracuje z obecną ekipą rządzącą, ale widać wyraźnie, że w wielu segmentach swojej działalności ta ekipa zatraciła poczucie rzeczywistości. 20 czerwca Komisja Krajowa podjęła dosyć ostre stanowisko związane z płacami w sferze budżetowej, które zamrożone są od lat ośmiu i nic nie wskazuje, że jeśli chodzi o zmianę systemu waloryzacji wskaźnika wzrostu płac, z tym rządem się dogadamy. Dotyczy to m.in. służby zdrowia, nauczycieli, pracowników administracji, pracowników sądów. Nie jesteśmy też zadowoleni z propozycji płacy minimalnej i tego, że nie odmrożono progu dochodowego, jeśli chodzi o wysokość funduszu socjalnego. Przypomnę, że swego czasu składaliśmy projekt obywatelski dotyczący powiązania wzrostu płacy minimalnej ze wzrostem gospodarczym i stopniowego dochodzenia płacy minimalnej do poziomu 50 proc. średniego wynagrodzenia w kraju. Taka też była obietnica PiS, że ten projekt dotyczący płacy minimalnej wejdzie w życie. Tymczasem mija trzeci roku rządów PiS i nic takiego się nie dzieje. Dlatego nie jest wykluczone, że po wakacjach, czeka nas pranie flag.

I palenie opon?

Niekoniecznie. Mamy różne możliwości, różne formy protestu. Myślę, że sytuacja dojrzała do tego, żeby o sobie przypomnieć. Od tego jesteśmy, żeby podkreślać swoją niezależność i niezawisłość. Szczególnie tu, na Śląsku, daliśmy się poznać obecnej i poprzedniej władzy. Oczywiście dla dobra ludzi trzeba współpracować z każdym, najlepiej dogadać się przy stole, ale jeżeli ta współpraca się nie układa, to trzeba pokazać pazury.

A wydaje się pan postacią, która nie wywołuje negatywnych emocji…

Czasami jak trzeba, to mogę wywołać (śmiech). Bardzo cenię uczciwość we wzajemnych relacjach. Ale jeśli raz ktoś mnie kiwnie, to dla mnie partnerem przestaje być i wtedy też potrafię pokazać, że tak powiem, swoje mniej łagodne oblicze. Tak było m.in. przy ludziach z PO i porozumieniu sprzed trzech lat. Gdyby oni go dotrzymali, to może i wygraliby wybory na Śląsku. Ale w związku z tym, że chcieli nas zrobić w konia, to protesty przyczyniły się do tego, że politycznie dostali tutaj mocno w skórę i generalnie stali się ludźmi niewiarygodnymi.

Jednak czasy się zmieniają, wyborcy również. Nie wiadomo, czy za kilka lat głos Solidarności będzie tak donośny i decydujący. Ma pan możliwość reformy związku, bo właśnie został pan wybrany na trzecią kadencję, jako szef struktur związkowych w regionie.

Pragnę skromnie zauważyć, że druga pełna. Mówię, to jako zwolennik kadencyjności w związku. Zadeklarowałem też, że to będzie kadencja ostatnia. Jestem zwolennikiem reformy związku i między innymi powrotu do kadencyjności, otwarcia się na młodych ludzi. Bez tego trudno będzie się nam rozwijać. Ja to porównuję do 1988 roku, bo wtedy sam miałem wszystkich i wszystkiego dość, nawet niektórych ówczesnych liderów struktur podziemnych Solidarności. Myślę, że teraz historia się trochę powtarza. Młodzież jest wkurzona na wszystkich, wszystkie opcje polityczne, całe to bagno polityczne, które funkcjonuje w naszym kraju. Jest też inny język, inna komunikacja, za którą my – „działacze 50 plus” – nie nadążamy. Uważam, że po tej kadencji trzeba oddać stery związkowe ludziom przynajmniej „40 minus”.

Kogo ma pan na myśli mówiąc „bagno polityczne”?

Zdecydowaną większość polityków, którzy zasiadają w tym okrągłym budynku na Wiejskiej.

Jako członek Rady Społecznej Ruchu Pawła Kukiza, odpowiadał pan za weryfikacje kandydatów na listach do Sejmu, a więc uczestniczył pan we wprowadzaniu na Wiejską świeżej krwi.

Tak to świeża krew, ale też już trochę zastygła.

Tak szybko?

To wynika z wielu elementów. Ja z tym ruchem utrzymuje luźne kontakty, a z samym Pawłem Kukizem myślę, że przyzwoite, bo znamy się kupę lat. W wielu kwestiach systemowych z Pawłem się zgadzam. Natomiast w ogóle albo prawie w ogóle, nie zgadzam się w kwestiach gospodarczych, które niejednokrotnie podnoszone są przez część posłów Kukiz’15.

Mówi pan o kwestiach gospodarczych, muszę więc zapytać o bezrobotnych. W ubiegłym tygodniu tuż po wyborze na przewodniczącego stwierdził pan, że „musimy przestać płacić bezrobotnym”. To dość rewolucyjny postulat.

Trochę ta wypowiedź została wyrwana z kontekstu. Wiązała się z tym, że chcemy w tej kadencji przeprowadzić w którymś z miast na Śląsku pilotażowy program dochodu gwarantowanego. Biorąc pod uwagę bardzo znaczący postęp technologiczny, który pewnie – oby – dotknie też Polskę, to ogólnie pojęta robotyka i automatyzacja może w dużej mierze zastąpić człowieka. Tyle że nikt nie ma pomysłu, co zrobić z ludźmi, którzy na skutek postępu technologicznego, najzwyczajniej w świecie, nie będą mieli pracy.

Chcemy zrobić program pilotażowy na wzór jednego z miast w Finlandii, gdzie taki pilotaż prowadzony był przez dwa lata, czy też opracować system np. „opodatkowania robotów”. Ludzie z czegoś muszą żyć, jakiś dochód muszą mieć. Jak nie będą mogli go stworzyć z pracy, to trzeba wymyślić system, który ten dochód będzie im gwarantował. Stąd stwierdzenie, że nie trzeba będzie płacić zasiłku dla bezrobotnych, jeśli uda się stworzyć program dochodu gwarantowanego.

A na pytanie, skąd na to brać, powiedział pan, że „dla naszego budżetu jest wszystko realne, skoro mamy 500 plus, 300 plus, Mieszkanie plus”

Oczywiście ta wypowiedź była trochę żartobliwa. Z drugiej strony wszyscy powinniśmy sobie życzyć jako Polacy, żeby dochody budżetowe były jak największe, żeby ta „kołdra” starczyła dla wszystkich. Pewnie tak nie będzie, ale tak jak powiedziałem: życzmy sobie, żeby tak było w nieskończoność.

A wracając do programu dochodu gwarantowanego…

Chcę podkreślić, że to ma być „pilotażówka”, więc nie pochłonie miliardów. Program ma pokazać, czy dochód gwarantowany jest tym systemem, który może spowodować, że człowiek nie będzie umierał z głodu, w związku z tym, że nie będzie miał gdzie zarobić.

Kiedy poznamy jego założenia?

Zręby programu ukażą się nie wcześniej niż za rok. Mam to w głowie, ale nie ukrywam, że będziemy starali się skupić wokół tego pomysłu grupę ekonomistów, naukowców, która będzie chętna pomóc nam w jego opracowaniu.

Czyli nie należy tego hasła traktować jako medialnej „wrzutki”?

To nie jest propaganda wyborcza, jeśli o to pan pyta. Będziemy to robić od początku do końca. W „Program dla Śląska” też nikt nie wierzył, jednak udało nam się go zrobić. Teraz będziemy robić wszystko, żeby był on realizowany. Nie pozwolimy sobie na to, że dokument pójdzie do szuflady. Śląska na to nie stać.

Jak ocenia pan dotychczasową realizację wspomnianego programu?

Powiem delikatnie – mogło być lepiej. Jestem zaniepokojony szczególnie tym, że na razie w istotnych, kluczowych elementach, nie rozpoczęły się jeszcze inwestycje, szczególnie w energetyce. Na skutek nieporozumień kadrowych kwestia rewitalizacji też jest trochę w lesie. Przypomnę, że głównym operatorem rewitalizacyjnym miała być Katowicka Specjalna Strefa Ekonomiczna. Mam nadzieję, że to nie będzie tak, że na terenach zdegradowanych będziemy sadzić drzewka, ale rzeczywiście stworzony zostanie system, który umożliwi tworzenie nowych miejsc pracy, nowych firm, począwszy od start up-ów, a na zakładach produkcyjnych skończywszy. Możemy być natomiast zadowoleni z inwestycji infrastrukturalnych, bo one rzeczywiście są – tu mam na myśli kolejnictwo i nowe linie kolejowe.

W „Programie dla Śląska” jest też mowa o budowie nowej kopalni węgla koksowego.

Nie tyle nowej, ile o reaktywacji kopalni Dębieńsko w Czerwionce-Leszczynach. Niestety ministerstwo energii blokuje możliwości inwestycyjne na Śląsku. Tymczasem kopalnia Dębieńsko mogłaby na dziś reaktywować Jastrzębska Spółka Węglowa.

Na reaktywację za pieniądze brytyjskiego inwestora czeka też kopalnia Krupiński. Solidarność w tej sprawie interweniowała u premiera Morawieckiego. Z jakim skutkiem?

Z niecierpliwością czekam na odpowiedź pana premiera, czy obejmie nadzorem zmianę wniosku notyfikacyjnego do UE w tej sprawie. Wiem, że inwestor zaczyna się już niepokoić, bo to jest swego rodzaju kuriozum, bo inwestorzy w ministerstwie energii byli i pokazali, że mają pieniądze. W mojej ocenie to są ludzie wiarygodni. Jestem przekonany, że nie tylko 600 mln są w stanie wyłożyć, a więcej. Zadeklarowali, że zwrócą pomoc publiczną, która została udzielona na likwidację tej kopalni. Dlatego dla państwa reaktywacja Krupińskiego oznacza korzyści dla finansów publicznych: nie trzeba wykładać kasy podatników na jej likwidację, a przecież ludzie, którzy będą pracować na tej kopalni, również będą płacić podatki, które trafią do samorządu i budżetu centralnego.

Spodziewa się pan, że premier Morawiecki będzie bardziej przychylny tej inwestycji niż minister Tchórzewski?

Z ministrem Tchórzewskim było wiele spotkań na ten temat. Mam wrażenie, że im częściej się spotykamy, tym jest on – co stwierdzam z przykrością, bo bardzo cenię ministra – coraz bardziej zacietrzewiony. Dlatego ostatnią deską ratunku jest premier.

W pozytywnym tego słowa znaczeniu „S” jest trochę jak partia obrotowa?

Jesteśmy trochę od kreowania polityki na Śląsku, szczególnie tej gospodarczej i społecznej. Myślę, że robimy to dobrze. Nie ma miesiąca, w którym nie udałoby się nam czegoś załatwić, czy to sferze płacowej, czy BHP-owskiej. Pierwszy zalążek „Programu dla Śląska”, czyli porozumienie Wojewódzkiej Rady Dialogu Społecznego, któremu przewodziłem, było podpisane przez wszystkie siły polityczne i gospodarcze w regionie. Podpisał się wojewoda, który reprezentuje rząd, podpisał się marszałek, który jest z Platformy Obywatelskiej, podpisali się też pracodawcy prywatni i państwowi oraz organizacje związkowe. Pokazaliśmy, że można pracować ponad podziałami.

Solidarność to jest taka organizacja, w której nikt nie jest dyskryminowany ze względu na swoje poglądy. Mamy członków związku, którzy są zwolennikami PiS, PO, Kukiz’15, a nawet SLD i nikt z tego tytułu nie ma do nich pretensji. Z tego „S” od początku słynie, że skupia ludzi o różnych poglądach. Nikt nikomu nie narzuca swojej woli. Myślę, że jesteśmy zupełnie inni niż politycy, którzy za swoje racje są gotowi sponiewierać drugiego człowieka.